wtorek, 3 listopada 2009

Jeśli dziś wtorek to jesteśmy w Belgii

If It's Tuesday, This Must Be Belgium. Tak brzmi tytuł komedii Mela Stuarta, która Wam serdecznie polecam, jeśli natraficie, że będą ja puszczać w pudle, lub gdzieś przy okazji. Grupa amerykańskich turystów przemierza kilka krajów w 18 dni. Mamy w filmie charakterystyczne dla europejskich krajów obrazki (rynek serowy w Amsterdamie, jodłowanie w Szwajcarii itp.). Sporą zaletą filmu są liczne epizodyczne role znanych ludzi, w filmie możemy zobaczyć min. Anitę Ekberg i Joan Collins. Różnice kulturowe stanowią tu podstawę mniej lub bardziej udanych komediowych sytuacji, ale też śmiech wzbudzają charaktery poszczególnych bohaterów oraz zwykły komizm sytuacyjny. Nie jest to z pewnoscią żadna górnolotna produkcja, ale miło się ogląda, dobre na leniwe niedzielne popołudnie. To takie trochę kino familijne w wydaniu infantylno-amerykańskim z lat 60-tych, więc dojdą elementy mody(sukienki i zestawy pań na ekranie chociażby). W sumie fajny, stonowany humor, na poziomie, bo bez prostactwa i grubiaństwa. Humor rzeczywiście czasem nieco staroświecki, więc nie trafia obecnie do każdego, ale film da się oglądać. Jeśli nie jako komedię, to jako obyczaj, bo zrobiony bardzo dobrze.

Tyle o filmie, teraz troszkę wrażeń z Brukseli. Wylecieliśmy z Alicante do lotniska docelowego w Lille(Francja), bo loty bezpośrednie do Brukseli są relatywnie drogie. Mieliśmy więc trochę czasu na aklimatyzację, zostawiając za sobą żar tropików, przed wieczornym autobusem, który w 1,5h dowiózł nas do Brukseli. Liznęliśmy więc okolice Dworca Głównego, Katedrę i zjedliśmy iście francuską kolację: bagietka, Camembert, winogrona, dżem pomarańczowy(Merci beaucoup, Carrefour!) tylko winem nieokraszoną z uwagi na dalszą podróż. W Brukseli nocowaliśmy u mojej kochanej przyjaciółki Basi.
Z czego słynie Belgia?

1. piwa

2. czekoladek i pralinek

3. frytek z majonezem

4. muli gotowanych w winie/piwie z frytkami

5. gofrów

6. serów

7.belgijskich misternych koronek

8. no i z brukselki oczywiście

Podstawowe atrakcje turystyczne da się bez problemu zobaczyć w 1-2 dni. Także to dobre miejsce na krótki wypoczynek, np. na weekend. Ogólnie stolica i centrum Parlamentu Europejskiego nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie. Owszem ryneczek ładny, zadbany, ale już trochę poza nim jak to na zapleczu. Nie uświadczy się też w centrum tańszych sklepów czy ławek do siedzenia(chcesz usiąść, pokontemplować architekturę czy poobserwować ludzi, idź do ogródka knajpianego).
Metro jest najefektywniejszym środkiem transportu, nie jest nawet tak bardzo zatłoczone. Może się Wam narażę, ale moi znajomi, mieszkający tam od lat, mówią, że nawet nie ma co się dwoić troić nad biletami(metro nie ma bramek i zabezpieczeń, wchodzi się na perony ot tak) i rzekomo bez ryzyka można jeździć na gapę..Można i rowerem, ale system jego wypożyczenia jest dość skomplikowany i raczej nie zachęca kogoś, kto przyjechał na krótko(a chyba właśnie najwięcej jest takich turystów) Więc stoją te piękne nowiutkie rowerki w kolorach flagi UE, chyba tylko żeby mogli się pochwalić, że oni też maja i są ekologiczni...


Jeśli chodzi o zwiedzanie, to nie będę tu przepisywać przewodnika, powiem krótko – zaletą Brukseli jest skupienie grubej większości zabytków i rzeczy wartych obejrzenia na stosunkowo niewielkim terenie centralnym. Bruksela jest znana jako Stolica Europy – ale wieżowiec Komisji Europejskiej nawet jeśli jest w miarę nowoczesny – nie powala. Dobrze, że nie jest daleko od centrum i można obejrzeć po drodze. Ostatecznie można cyknąć zdjęcie - w końcu stolica. Pełno jest też w centrum budynków, na których nie ma informacji czym są i co w nich jest, ale ktoś ich pilnuje..
Jedną z najbardziej wyróżniających się budowli poza centrum jest Atomium (otaczają go dawne tereny EXPO '58) – budynek nie wygląda bynajmniej na lata 60' zeszłego wieku. Miał być czymś w rodzaju wieży Eiffla – a został tylko ciekawostką. Pierwotnie, zamiast Atomium, planowano zbudować jako atrakcję wystawy światowej odwrócony model wieży Eiffla. Ostatecznie powstał model kryształku żelaza, powiększonego 165 miliardów razy.

Typical Belgium, widoczne poniżej: Piwo(o tym będzie poniżej), czekolada(ponoć i tak lepsza ta szwajcarska, nie próbowałam jeszcze), frytki(belgijskie frytki-o nich tez poniżej), belgijskie wafle, czyli gofry-ale inne niż nasze, w końcu, belgijskie:) i owoce morza, a z nich przysmak-czarne mule- najmniej przeze mnie lubiane owoce morza, nie jadłam jeszcze tak zrobionych, żeby mi jednak tym mułem nie podchodziły.



Nie samą czekoladą jednak człowiek żyje...
Jeśli chodzi o piwo, to gorąco polecam wizytę w Delirium Cafe, którego symbolem jest różowy słonik, oferujący aż 2500 marek piwa. Co prawda personel przyznaje, że nie wszystkie są dostępne nieprzerwanie, to zapewnia, że zawsze można zamówić ponad 2000. Jest to z tej racji jedyny lokal swojego rodzaju. W Księdze Rekordów Guinnessa. Nie sprawdzałam, które z polskich piw mieli, bo belgijskie piwo ma wiele rodzajów, jest cały rytuał nalewania i odpowiednich kształtów szklanek oraz kufli do danych rodzajów i są przepyszne! W delirium polecam ich własny wyrób:piwo truskawkowe, z cząstkami truskawek. Nawet dla tych co nie lubią piwa czystego z niczym mieszać, przepyszne! I piwo bananowe z Afryki. Dla amatorów mocniejszych piw: Duvel lub Delirium.

Dosłownie naprzeciwko pubu znajduje się mały pomnik... sikającej dziewczynki. Wszyscy wiedzą o sikającym chłopczyku, niejako symbolu Brukseli, dla równowagi jest i sikająca ona, o twarzy bardzo dziwnej i w ogóle.. to całe sikanie.. cóż..


Frytki - jedno z najpopularniejszych dań na świecie (Danie. Czy nie brzmi to zbyt górnolotnie?). Potrawa uniwersalna - wszędzie, we wszystkich krajach, dla każdego. Można by powiedzieć, że to symboliczny łącznik między ludźmi z różnych środowisk i klas społecznych. Jedzą je nastolatki, studenci, pędzący wiecznie biznesmeni, ale i smakosze w najlepszych i najdroższych restauracjach. Stanowią dodatek, lub są "istotą" posiłku. Same w sobie nie są zbyt wymyślne - ot, pokrojony na kawałki ziemniak, usmażony w tłuszczu. Ani to wykwintne, ani, co teraz stanowi argument wielkiej wagi, zdrowe. A jednak niejednemu na myśl o nich cieknie ślinka (tak jak mi w tej chwili). Co zatem stanowi o ich niegasnącej popularności?Na początku warto zaznajomić się z historią frytek. Być może jeszcze istnieją ludzie, którzy sądzą, iż frytki wymyślili:
  • Amerykanie (Mc Donald's)
  • Francuzi (angielska nazwa french fries)
  • Anglicy (ich narodowe danie fish and chips, czyli ryba z frytkami
Tymczasem o istnieniu frytek w Belgii wspominają już manuskrypty z 1781 r. mieszkańcy osad nad rzekami łowili małe rybki (w rodzaju stynek) i smażyli je w głębokim tłuszczu. Zimą, gdy rzeka zamarzała, nie mogli ich łowić, więc kroili ziemniaki w kształcie rybek, które smażyli na wołowym łoju. I tu jest pierwszy sekret, tradycyjne belgijskie frytki smaży się na wołowym łoju. Oczywiście dzisiaj coraz częściej używa się tłuszczów roślinnych, a w listopadzie obchodzi się Międzynarodowy Tydzień Frytek. Skoro ustalono, że frytki pochodzą z Belgii to dlaczego, w niektórych krajach (min. w USA) nazywają je "french fries" ? W czasie I-wszej wojny światowej do Belgii dotarli żołnierze angielscy, amerykańscy i kanadyjscy, opychali się frytkami, ponieważ w armii belgijskiej obowiązywał język francuski, nazywali je więc "french fries". W tym wypadku nie kraj lecz język, był źródłem tej nazwy. Oczywiście podaje się je z majonezem, bądź innymi sosami, głównie na bazie majonezu. Ich sekretem jest podwójne smażenie.
Prawdziwe belgijskie frytki:
- Pokrój ziemniaki na centymetrowej grubości frytki. Opłucz dokładnie w zimnej wodzie, a następnie osusz w czystej ściereczce.
- Rozgrzej olej do 160 stopni. Wrzuć osuszone frytki. Gdy wszystkie wypłyną na powierzchnię, wyjmij je na papierowy ręcznik.
- Podnieś temperaturę oleju do 180-190 stopni. Ponownie wrzuć na wpół usmażone ziemniaki. Będą gotowe, kiedy skórka stanie się złocista i chrupiąca.

Frytki mają i swoją oficjalną stronę!
Spodobała mi się ta elegancko ubrana para, która kupiła sobie lunch, siadła jak wszyscy na łąwce i zjedli jak wszyscy, bez zadęcia i wymuszonego "ą" /"ę".


Moja porcja frytek


Pomnik jakiegoś pisarza-Nazwisko nic mi nie mówiło, a niestety nie spisałam go, próbowała m sprawdzić kto to w przewodnikach, nic nie znalazłam..choć napotkany niemiecki przewodnik opowiadał o nim. Mi się spodobał, bo był tam pies:) Pomnik jest wyślizgany od siadania na nim i łapania za prawy wąs:)
U królowej- puchy

Tradycyjne belgijskie koronki odchodzą ponoć do lamusa.. Tzn. są, lecz coraz częściej jako produkt dla turystów tworzony na masową skalę made in China...


W Brukseli czuć bliskość z Francją, bo tak naprawdę trudno jest dobrze ocenić tożsamość Belgów. Ni to Francuz ni to Holender. A ulice są bardzo szykowne, również przez wielość instytucji UE.

Na koniec: Polski akcent - Jeden z paru napotkanych polskich barów i sklepów ten ponoć najlepszy. Stołują się tu nie tylko Polacy, który tylko oficjalnie jest tu ok.50tys!



Nawet jeśli Brukselę można oglądać i zwiedzać tydzień, to nawet jeden pełny dzień wystarczy, żeby mieć o niej pojęcie.
Z drugiej strony gdy się wraca do deszczowej jesiennej Polski, to ma się ochotę poszukać kolejnych tanich lotów – byle daleko. I najlepiej jednak na południe, choć nie wzgardzę i ukochaną z innych względów Skandynawią...

poniedziałek, 2 listopada 2009

7 lotów, 7 miast, 7 żyć - mały budżet, mały bagaż - odpowiedź na: mieć czy być cz 2

Tanich wakacji ciąg dalszy: Opuściliśmy słoneczną Majorkę dla kontynentalnej Espanii.
Miejsce do odkrywania: Wybrzeże Costa Blanca.

Uwielbiam kartki pocztowe z radosnymi, żywymi kolażami...:


My eksplorowaliśmy tam Alicante, Vilajoiosę (spolszczoną na wile hujoze, ze względu na podobieństwo fonetyczne, gdzie właśnie nie było ani trochę ch..owo, wrażliwych przepraszam za ten komentarz) i Benidorm.
Hotele w Hiszpanii mają naprawdę dobry standard i czasem jest nawet tak, że te tańsze mają wprost fenomenalne, dla mnie, nie przyzwyczajonej na co dzień do takich warunków, wręcz luksusowe warunki.
Nasz basen w kształcie nerek:)

Choć oczywiście woleliśmy cichą spokojną zupełnie niezatłoczoną zatoczkę zupełnie niedaleko. Zrobiliśmy sobie dzień lenistwa i relaksowania się słońcem i kąpielom w czystej, lazurowej wodzie..Nikt nikomu nie uprzykrzał pobytu na plaży. Widać można zachowywać się na plaży tak, by nie psuć innym ich wypoczynku: żadnych petów gaszonych w piasku, żadnych krzyków wrzasków, przeklinania.. i też żadnych rodaków robiących "trzodę"...(nie mówię że tylko Polacy zachowują się w widoczny i rażący sposób o nie ale tez nie jesteśmy świętoszkami..)
Hiszpański supermarket a tam: tanie, świeże owoce morza.. i szynki, poddawane naturalnemu procesowi fermentacji, których zapach nęci z daleka. Już widzę co by na to powiedział Polski Sanepid...


Zdecydowanie nie polecam wizyty w kurorcie Benidorm. Owszem, krajobraz przypomina Miami(plaża a zaraz potem niekończący się ciąg wieżowców-hoteli i ośrodków wypoczynkowych, gdzie ponoć jest największa ilość wieżowców przypadających na 1 mieszkańca.. Dla mnie to miejsce zupełnie bez duszy, typowa turystyczna sieczka z kiczowatymi sklepikami i knajpami nastawiona na turystów, którymi są głównie mieszkańcy Wysp Brytyjskich. A to dopiero jest "trzoda"... I to dla nich w ich mekce, w Benidormie uświadczysz głównie..brytyjskie puby i sklepy(oni w większości nie przyjeżdżają tam poznawać coś innego, oni chcą mieć wszystko to co u nich tylko z lepszą pogodą) Nasz hotel, w porównaniu z tym w Vilahoyosie przypominał tandetną norę..Telewizor na monety i telefon jak z lat 70tych mówią wszystko o standardzie.. Angolom zapewne to nie przeszkadza, skoro wciąż łażą nawaleni.
Wieczorny spacer deptakiem wzdłuz plazy przypominał mi sopocki Monciak w wikendowo-letniej odsłonie:targowisko próżności i lansu. Choć ten w Benidormie ubarwiały raczej starsze pary, trzymające się za rece. Pięknie ufryzowane kobiety z wachlarzami w ręku.(In plus)
A skoro o wachlarzach mowa: wystawa niezwykłego sklepu z akcesoriami do tańca. Niestety ceny zaporowe, więc musiał mi wystarczyć mniej wystawny model wachlarza:

Ostatnia wieczerza usypana z piasku:
Gotham City...

Urocze zakątki jakich wiele:


Jako fanka krów i krowiastych rzeczy byłam almost heaven:) Sklep z krowimi dodatkami!Obłęd!