wtorek, 30 kwietnia 2013

Wywindowany wtorek

Windą do nieba.
Na inny poziom.
W inną rzeczywistość.
Dosłownie!
By zobaczyć więcej.
By dostrzec głębię i boski plan.
Ludzką ręką pociągnięty.
Św. Justyna w całej okazałości.
Mieliśmy Wielkie szczęście trafić na początek kolejki. Na retro przejażdżkę trzeba czekać jak na wszystko co jest "slow". Długo i cierpliwie(bo winda może zabrać na pokład na raz tylko 11 osób), ale smak pozostaje na długo w pamięci.Nie wyobrażam sobie co się pod nią dzieje w sezonie..
Warto wiedzieć, że całodniowy bilet komunikacji miejskiej uprawnia także do bezpłatnego korzystania ze wszystkich lizbońskich wind! Jednorazowo koszt przejazdu każdą jest dość wysoki.




Ruiny kościoła i klasztoru Karmelitów.
Jeden z nielicznych budynków pozostałych po trzęsieniu ziemi w dzień Wszystkich Świętych 1755 roku, które zrównało niemal Lizbonę z ziemią. Odrodziła się z nową siła i nowym duchem niczym Feniks z popiołów.

Pamiętacie fotki robione na placu? Z góry widok na całość morskiej mozaiki Rossio i rozplanowanie ulic śródmieścia


Uczynny Japończyk zrobił mi bardzo ładną panoramę. 
Nie ciągnęliśmy dziecka na samą górę dla jej i naszego bezpieczeństwa i na wieżę widokową wchodziliśmy na raty.

Zawsze się jakiś ptaszek napatoczy, w kadr wleci.

Jak nie ptaszek to koniki;) Pierwszy raz widziane na żywo przez Godę
Na placu Largo da Carmo, tuż przy ruinach klasztoru mieści się lizbońska żandarmeria.
Punkt widokowy Miradouro Sao Pedro de Alcantara. 
Duży punkt widokowy z ogrodem, dwa poziomami, kawiarnią i fontannami. Warto wybrać się podziwiać miasto. W sezonie ponoć tłumne i gwarne. Mocno wiało i Godzie już było wszystko jedno.



Na dół zjechaliśmy z kolei jeszcze inna "windą" Elevador da Glória tj. jedniowagonowym tramwajem windą zwanym.

              Niezmiennie zachwycające współczesne użycie płytek azulejos.Diabeł tkwi z szczególe.
                                Panienki z okienka czyli nasza lizbońska rezydencja.
A na przeciwko:typowa portugalska kawiarnia w urokliwym błękitnym kafelkowcu w kraju kwitnącej jabłoni.
Wyobrażacie sobie wspinać się tak mozolnie co dzień do swojego mieszkania?! A z zakupami?!
Podczas długich spacerów i włóczenia się po poszczególnych dzielnicach, można trafić na urokliwe małe parki. W upały musi tu być niewyobrażalnie przyjemnie.
Fasada kościoła św. Rocha nieco zniszczona podczas trzęsienia ziemi, nie zapowiada bogactwa, które znajdziemy w środku. Największą dumą kościoła jest kaplica św. Jana, która to należy do jednych z najdroższych kaplic w Europie, jeśli chodzi o koszty budowy i wykonania. 
Kościół z zewnątrz wygląda niepozornie, ba, w pierwszym momencie zupełnie go przeoczyliśmy, myśląc że to fasada jakiegoś rządowego budynku. Jest otwarty tylko w pewnych godzinach-warto sprawdzić zawczasu, bo wnętrze jest tego warte.




A Goda i tak była najszczęśliwsza zaliczając kolejną uliczną ławkę.

W drodze po kolejna souvenirową porcję portugalskich puszek.
Niestety wówczas nie wiedzieliśmy, że objemy się smakiem.. a raczej naje się personel lotniskowy, bo okazało się że żadnych puszek na pokład samolotu wnosi nie wolno. Ze względów bezpieczeństwa cierpią wszyscy turyści brani za potencjalnych terrorystów. Gdybyśmy wiedzieli, zamówilibyśmy w sklepie całkiem niedrogą usługę wysłania puszek pocztą...ech, do następnego razu zatem..
 Budynki widziane w drodze do Muzeum Gulbenkiana

Oswojone kaczki przy Muzeum Calouste Gulbenkiana zwanego Panem Pięć Procent.
Cztery tysiące lat historii sztuki, arcydzieła z wszystkich epok i niemal wszystkich cywilizacji. Tak w jednym zdaniu można opisać zbiory Muzeum Calouste’a Gulbenkiana. Kolekcja tegoż muzeum liczy około 6 tysięcy przedmiotów, z których prezentowanych jest około 1000. Podzielona jest na dwie części. W pierwszej prezentowane jest sztuka egipska, grecka, rzymska, mezopotamska, Bliskiego i Dalekiego Wschodu oraz sztuka ormiańska. W drugiej części pokazywana jest sztuka europejska od XI do XX wieku, w tym bogate zbiory malarstwa, rzeźby, sztuki zdobniczej, meble, manuskrypty. Arcyciekawa jest historia zbiorów i jej autora! I pomyśleć ile może zdziałać jeden człowiek!



A na koniec:Creme de la creme czyli Rene Lalique

Wszystkie dzieła zgromadzone w muzeum są niewątpliwie najwyższej próby, niezwykle piękne i cenne. Nie mniej można podobnej wartości dzieła zobaczyć w innych galeriach Europy i Stanów Zjednoczonych. Jest jednak coś, co wyróżnia zbiory Gulbenkiana, dla czego warto przyjechać tu, na kraniec Europy. To szczególna kolekcja w kolekcji – 169 secesyjnych wyrobów z warsztatu genialnego jubilera Renégo Lalique’a (1860 – 1945). Największy zbiór prac tego artysty, jaki zobaczyć można w jednym miejscu!O czym w ogóle nie wiedziałam, póki nie weszłam do części muzeum jemu poświęconej i oniemiałam! 
Jako fanka biżuterii, wzorów inspirowanych naturą i art deco, nie wiedziałam gdzie mam patrzeć.
Naszyjniki, bransolety, wisiory, brosze, grzebienie. Z mosiądzu, srebra, złota, półszlachetnych kamieni, masy perłowej, szkła, emalii, kości słoniowej. Węże, owady, kwiaty, ptaki, liście, kobiece nagie torsy. Fantazyjnie splecione, płynnie zaokrąglone, erotycznie wygięte. Niezwykły spektakl kolorów, kształtów i nieograniczonej wyobraźni artysty przenoszący widza w inny świat, świat bajki, magii i fin de siecle’u.
Zdjęcia nie są w stanie oddać piękna tych przedmiotów i kunsztu artysty. 





No i kobieta-ważka- ze specjalną dedykacją dla Pani La Mome, o której pomyślałam jak tylko znalazłam się przed tą gablotką. Na żywo efekt jest powalający!