Doskonałym miejscem do tego są ogrody Villii Borghese.
Pozwólcie więc przenieść i Was choć na chwilę w ten niespiesznie biegnący świat, kiedy pogoda za oknem nie nastraja do żadnej formy aktywności outdoorowej...
A skoro już o polskich akcentach w Rzymie mowa...
W watykańskim sklepie z pamiątkami natrafiłyśmy na dvd z filmami A.Wajdy
Trafił się też "nasz" kaszlak na rzymskich blachach;)
"Nasz" papież, a nad nim...kolendarz z...pisiorami Rzymu.
Taki jest Rzym: święty i świętokradczo bezwstydny zarazem;)
Natrafiłyśmy też na firmę odzieżową o wdzięcznej nazwie CHOPIN.
Jedna z nas nabyła tam klasyczny trencz w kolorze granatu za rozsądną cenę, mimo iż sklep mieścił się w luksusowej dzielnicy przy Schodach Hiszpańskich, które w weekend już wyglądały tak:
I pomyśleć, że parę dni wcześniej udało nam się zrobić tam ujęcia praktycznie bez tzw. bohaterów drugiego planu...
Natrafiłyśmy też na polską "ścianę płaczu"....
Ten lew i zabawa na nim to wypisz wymaluj obrazek niczym z Gdańska wzięty, kiedy to latem dzieciaki ładują się same, albo ładują ich rodzice, aby zrobić pamiątkową fotkę przy Dworze Artusa.
Z tą różnicą, że to jest luty, LUTY!!!!!(patrz strój dziewczynki)
I jeszcze kilka migawek w życia miasta
Mundurowi i cywile wszelkiej maści także stanowią o kolorycie miasta
Czy widzicie to oranżowe dopasowanie kolorystyczne?;)
Strój tej pani urzekł mnie całkowicie
Ale ta dama przebiła wszystko;)
Nie ma Włoszech bez powszechnie suszącego się prania. Rzym nie pozostaje w tym odosobniony.
A skoro o włoskich specjałach mowa, jak mogłybyśmy odmówić sobie włoskiej pasty!
Jedna z nas jest tak wielką fanką powyższego dania, iż gdziekolwiek nie jadłyśmy, zamawiała i testowała różne jego rzymskie odmiany.
Pastarito to sieciówka mająca w ofercie możliwość samodzielnego łączenia dowolnego makaronu z dowolnym sosem i składnikami. Ceny rozsądne. Porcje spooore (jedną najadają się spokojnie dwie wygłodniałe polskie turystki).
Nie ma może klimatu typowej włoskiej ristorante, ale smakowało ok i było łagodne dla napiętego budżetu wyjazdowego.
Nie ma może klimatu typowej włoskiej ristorante, ale smakowało ok i było łagodne dla napiętego budżetu wyjazdowego.
Wystawka za ladą wskazuje aż nazbyt dobitnie preferencje jego właścicieli;)
Był to sklepik z pieczywem i wypiekami przy Watykanie, w którym jak głosiła reklama można zjeść
"the best sanchwiches of all the world".
Kiedy pani usłyszała, że jesteśmy z Polski, zrobiła nam kanapkę z podwójnej porcji składników..
Pierwszy raz jadłam tak zrobione mięso wieprzowe. Kanapka była jedna z lepszych jakie jadłam w życiu.
O tym miejscu pisała m.in Ula. Il Fornaio.Wyborne słodkości i sycące na słono konkrety.
Mi zaimponowała precyzja i pewność z jaka ta pani kroiła mortadelę o średnicy co najmniej świńskiego łba.
A skoro i o słodkościach mowa...
Gelato!Gelato! Za tym tęskno najbardziej...włoskie lody.
Prawdziwie kremowe, prawdziwie smakowe i porcje nakładane od serca za naprawdę rozsądne ceny.
Spróbowałyśmy w kilku miejscach. Pod bramy lodowych niebios przenosiły nas jednak najbardziej te z cukierni Giolitti, mieszczącej się w małej uliczce tuż przy Parlamencie (ponoć zabrano tam Obamę, kiedy odbywał oficjalną wizytę w stolicy Włoch). Dla tych lodów zdarzyło nam się nadrobić drogi, tylko po to, by znów ich skosztować.
Lunchowe menu: tost z mozarellą, pomidorem, bazylią, oliwą, oliwą z czosnkiem i pastami oliwkową lub karczochową.
Karczochy, których nigdy wcześniej nie miałam okazji spróbować stały się po tym wyjeździe moim wielkim odkryciem kulinarnych, którego jednakże warzywa jeszcze nie ujarzmiłam w sposób satysfakcjonujący...
A kto powiedział, że kasztany to tylko na placu Pigalle?;)
I znów: romantica i ars amandi, nawet w makaronowym wydaniu;)
Ostatni wspólny wieczór postanowiłyśmy ukoronować włoską ucztą kulinarną.Natrafiłyśmy przypadkowo na genialny lokal pełen wyłącznie tubylców, którzy także celebrowali różne okazje, a dania wybierałyśmy nie z karty, wskazując tylko na to co nam się podobało na innych stolach, upewniając się mniej więcej co w tych daniach jest za pomocą paru uniwersalnych nazw;)
Z przystawek najlepsza okazał się pieczony karczoch z nadzieniem z mozarelli i sosem ze zredukowanego octu winnego. Delicious!
Na danie główne było risotto i pizza z serem kozim i rucolą. Na deser zabrakło już miejsca.
Dwie z nas miały lot dzień wcześniej.Ostatni nasz włoski posiłek stanowiła pizza na wynos*, sprzedawana na kg, zakupiona w bistro nieopodal hotelu.W duecie z włoskim piwem, przy wtórze hitów italo disco z hotelowego telewizora, smakowała wybornie.
*Nie pamiętam niestety jak się nazywa ten rodzaj pizzy kiedy świeże składniki nakłada się na już upieczony wcześniej placek.
Wystrój hotelowego lobby nie pozwala zapominać gdzie się jest.
Wszystkie zdjęcia z Rzymu są autorstwa Sigrun, Maliki i Ninucki. |
cudowne zdjęcia, tylko trochę ich za dużo ciężko się skupić na konkretach ;)
OdpowiedzUsuńwiem ze sporo fotek ale chcialam zmiescic relacje w 3 postach
Usuń"Wieprzowa kanapka" to "porchetta", a dokladnie"panino con la porchetta". Faktycznie pyszna.
OdpowiedzUsuń"Wieprzowa kanapka" to "panino con la porchetta". Gdyby ktos robil notatki :) ... Faktycznie pyszna.
OdpowiedzUsuńwiem wiem ze porchetta. A Tyś chyba italofilką jest?;)
Usuńfantastyczny blog ! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie : http://inspirationfashionmode.blogspot.com/