piątek, 18 lutego 2011

Vacanze Romane III

 Po tak intensywnej pierwszej części pobytu, zmaksymalizowanym wysiłku, by zobaczyć jak najwięcej, dałyśmy sobie dzień wytchnienia, aby podelektować się "dolce far niente", czyli "słodkim nieróbstwem".
Doskonałym miejscem do tego są ogrody Villii Borghese.
Pozwólcie więc przenieść i Was choć na chwilę w ten niespiesznie biegnący świat, kiedy pogoda za oknem nie nastraja do żadnej formy aktywności outdoorowej...







A skoro już o polskich akcentach w Rzymie mowa...

 W watykańskim sklepie z pamiątkami natrafiłyśmy na dvd z filmami A.Wajdy
 Trafił się też "nasz" kaszlak na rzymskich blachach;)

              "Nasz" papież, a nad nim...kolendarz z...pisiorami Rzymu.
               Taki jest Rzym: święty i świętokradczo bezwstydny zarazem;)
 Natrafiłyśmy też na firmę odzieżową o wdzięcznej nazwie CHOPIN.
Jedna z nas nabyła tam klasyczny trencz w kolorze granatu za rozsądną cenę, mimo iż sklep mieścił się w luksusowej dzielnicy przy Schodach Hiszpańskich, które w weekend już wyglądały tak:
I pomyśleć, że parę dni wcześniej udało nam się zrobić tam ujęcia praktycznie bez tzw. bohaterów drugiego planu...
Mnie za to totalnie rozbroiły te torebki-jamniki w barwach, a jakże, naszej flagi narodowej...

Natrafiłyśmy też na polską "ścianę płaczu"....

Ten lew i zabawa na nim to wypisz wymaluj obrazek niczym z Gdańska wzięty, kiedy to latem dzieciaki ładują się same, albo ładują ich rodzice, aby zrobić pamiątkową fotkę przy Dworze Artusa.
Z tą różnicą, że to jest luty, LUTY!!!!!(patrz strój dziewczynki)
    I jeszcze kilka migawek w życia miasta







    
Mundurowi  i cywile wszelkiej maści także stanowią o kolorycie miasta





               Czy widzicie to oranżowe dopasowanie kolorystyczne?;)

       Strój tej pani urzekł mnie całkowicie
Ale ta dama przebiła wszystko;)
    
Nie ma Włoszech bez powszechnie suszącego się  prania. Rzym nie pozostaje w tym odosobniony.


A skoro o włoskich specjałach mowa, jak mogłybyśmy odmówić sobie włoskiej pasty!

Jedna z nas jest tak wielką fanką powyższego dania, iż gdziekolwiek nie jadłyśmy, zamawiała i testowała różne jego rzymskie odmiany.
Pastarito to sieciówka mająca w ofercie możliwość samodzielnego łączenia dowolnego makaronu z dowolnym sosem i składnikami. Ceny  rozsądne. Porcje spooore (jedną najadają się spokojnie dwie wygłodniałe polskie turystki).
Nie ma może klimatu typowej włoskiej ristorante, ale smakowało ok i było łagodne dla napiętego budżetu wyjazdowego.


Wystawka za ladą wskazuje aż nazbyt dobitnie preferencje jego właścicieli;)
Był to sklepik z pieczywem i wypiekami przy Watykanie, w którym jak głosiła reklama można zjeść
 "the best sanchwiches of all the world".
Kiedy pani usłyszała, że jesteśmy z Polski, zrobiła nam kanapkę z podwójnej porcji składników..
Pierwszy raz jadłam tak zrobione mięso wieprzowe. Kanapka była jedna z lepszych jakie jadłam w życiu.
 
 
O tym miejscu pisała m.in Ula. Il Fornaio.Wyborne słodkości i sycące na słono konkrety. 
Mi zaimponowała precyzja i pewność z jaka ta pani kroiła mortadelę o średnicy co najmniej świńskiego łba.
 A skoro i o słodkościach mowa...
Gelato!Gelato! Za tym tęskno najbardziej...włoskie lody.
Prawdziwie kremowe, prawdziwie smakowe i porcje nakładane od serca za naprawdę rozsądne ceny.
Spróbowałyśmy w kilku miejscach. Pod bramy lodowych niebios przenosiły nas jednak najbardziej te z cukierni Giolitti, mieszczącej się w małej uliczce tuż przy Parlamencie (ponoć zabrano tam Obamę, kiedy odbywał oficjalną wizytę w stolicy Włoch). Dla tych lodów zdarzyło nam się nadrobić drogi, tylko po to, by znów ich skosztować.

Lunchowe menu: tost z mozarellą, pomidorem, bazylią, oliwą, oliwą z czosnkiem i pastami oliwkową lub karczochową.
Karczochy, których nigdy wcześniej nie miałam okazji spróbować stały się po tym wyjeździe moim wielkim odkryciem kulinarnych, którego jednakże warzywa jeszcze nie ujarzmiłam w sposób satysfakcjonujący...


A kto powiedział, że kasztany to tylko na placu Pigalle?;)
I znów: romantica i ars amandi, nawet w makaronowym wydaniu;) 
 Przekąska w kolorach włoskiej flagi
Ostatni wspólny wieczór postanowiłyśmy ukoronować włoską ucztą kulinarną.
Natrafiłyśmy przypadkowo na genialny lokal pełen wyłącznie tubylców, którzy także celebrowali różne okazje, a dania wybierałyśmy nie z karty,  wskazując tylko na to co nam się podobało na innych stolach, upewniając się mniej więcej co w tych daniach jest za pomocą paru uniwersalnych nazw;)
Z przystawek najlepsza okazał się pieczony karczoch z nadzieniem z mozarelli i sosem ze zredukowanego octu winnego. Delicious!
Na danie główne było risotto i pizza z serem kozim i rucolą. Na deser zabrakło już miejsca.


Dwie z nas miały lot dzień wcześniej.Ostatni nasz włoski posiłek stanowiła pizza na wynos*, sprzedawana na kg, zakupiona w bistro nieopodal hotelu.W duecie z włoskim piwem, przy wtórze hitów italo disco z hotelowego telewizora, smakowała wybornie.

*Nie pamiętam niestety jak się nazywa ten rodzaj pizzy kiedy świeże składniki nakłada się na już upieczony wcześniej placek.
      Wystrój hotelowego lobby nie pozwala zapominać gdzie się jest.
Wszystkie zdjęcia z Rzymu są autorstwa Sigrun, Maliki i Ninucki.

6 komentarzy:

  1. cudowne zdjęcia, tylko trochę ich za dużo ciężko się skupić na konkretach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem ze sporo fotek ale chcialam zmiescic relacje w 3 postach

      Usuń
  2. "Wieprzowa kanapka" to "porchetta", a dokladnie"panino con la porchetta". Faktycznie pyszna.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wieprzowa kanapka" to "panino con la porchetta". Gdyby ktos robil notatki :) ... Faktycznie pyszna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem wiem ze porchetta. A Tyś chyba italofilką jest?;)

      Usuń
  4. fantastyczny blog ! :)
    Zapraszam do mnie : http://inspirationfashionmode.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń